Opowiadanie, cześć 1 (..i kto wie, czy nie ostatnia.)

Siódma rano.
Obudziły mnie promienie słońca przedzierające się przez kremowe zasłony do mojego pokoju
. Wstałam, przebiegłam wzrokiem po obklejonych plakatami ścianach i ruszyłam wolnym krokiem do szafy w kolorze dębu. Wyciągnęłam z niej kakaowe bryczesy, białą koszulę polo z nadrukiem mojej stajni, bieliznę, szare skarpety jeździeckie we wzór podobny do rombów i upięłam włosy w niedbały warkocz. W pośpiechu zeszłam na dół po drewnianych schodach i moją uwagę przykuł talerz kanapek na kuchennym stole i karteczka z informacją od mamy. Zjadłam posiłek, chwyciłam jabłko i pognałam przez długi korytarz by ubrać ulubione skórzane sztyblety. 
Wychodząc zgarnęłam z szafki jeszcze mój telefon z czarną obudową oraz słuchawki. Podłączyłam je do urządzenia i rozkoszowałam się playlistą.

...

Wchodząc do stajni przywitałam się z mamą szerokim uśmiechem, wiedziałam, że to będzie dobry dzień. 
Podeszłam do boksów, tam wyłoniła się moja klacz, Aisha. 
Była ona dużą, siwą klaczą rasy KWPN (holenderski koń gorącokrwisty) o wielkim potencjale skokowym.
Widząc jabłko w mojej ręce postawiła uszy i wyciągnęła głowę w jego stronę. 
Poszłam do siodlarni po kantar z uwiązem, by wyprowadzić siwkę z boksu. Założyłam ciemnoczerwony kantar na głowę Aishy, podpięłam linę i opuściłam stajnie. Przywiązałam ją do koniowiązów przed stajnią i rozpoczęłam czyszczenie. Z racji na cieplejszy dzień, zdecydowałam, że po jeździe ją wykąpie. 

...

Po dłuższej chwili klacz była już względnie czysta. Udałam się do siodlarni po sprzęt, czyli moje ukochane skokowe siodło z napierśnikiem oraz ogłowie z nachrapnikiem meksykańskim. Odłożyłam sprzęt na płot obok koniowiązów i poszłam po czaprak oraz ochraniacze. 
Chwilę później Aisha była już gotowa do jazdy. 
Więc ubrałam kask, zapięłam czapsy i udałam się w stronę siwej.
Zdjęłam jej wodze z szyi i zaczęłyśmy zmierzać w stronę rozległej areny konkursowej, na której był przygotowany parkur do najbliższych zawodów skokowych. 
Po wejściu na arenę podciągnęłam popręg oraz wyregulowałam strzemiona po ostatnim treningu ujeżdżeniowym.
Dosiadłam klaczy i lekką łydką ruszyłam ją do stępa. Klacz, mimo lekkiego znaku, zaczęła iść żwawym chodem. Podczas stępowania powtórzyłam sobie kolejność przeszkód i pomyślałam nad techniką. 
Po dłuższej chwili ruszyłam do kłusa, klacz dziś miała w sobie tyle energii, że nawet lekkie sygnały powodowały u niej energiczne chody, a chwilami nawet lekkie bryki. Po rozgrzewce poprosiłam mamę o zmierzenie mi czasu podczas przejazdu. 
Popędziłam klacz do galopu, ta odpowiedziała mi dosadnym bryknięciem.
Najechałam na pierwszą przeszkodę, była nią stacjonata o wysokości stutrzydziestu centymetrów. Przeleciałyśmy nad nią z lekkością. 
Jechałam w kierunku kolejnej przeszkody, dokładniej oksera o szerokości metra.
Ta również nie sprawiła siwce problemu. 
Resztę parkuru również przejechałyśmy z gracją i precyzją. 
Została nam tylko ostatnia prosta i rzecz, z którą od zawsze mamy największy problem..
Czyli szereg z dwóch stacjonat oraz oksera.
W związku z dość obszernym krokiem klaczy od zawsze sprawiał nam problem.
Przeszkoda zbliżała się przerażająco szybko, starałam się skrócić kroki klaczy jak najbardziej mogłam.
Pierwsza przeszkoda nie sprawiła problemu, nadal trzymałam klacz w ryzach i skracałam foule.
Druga poszła z minimalnymi trudnościami.
No i właśnie, okser.. Wybiłyśmy się w ostatniej chwili, klacz musnęła kopytem drąg, który mimo wszystko trzymał się na miejscu. 
Po lądowaniu odetchnęłam z ulgą i krzyczałam z radości gdzieś w środku. Opanowałam jej foule, pierwszy raz w życiu. 
Przegalopowałam jeszcze wokół wielkiej areny dwa koła, później przeszłam do kłusa i puściłam klaczy wodze. Dawno nie byłam tak dumna z tego konia. 
Teraz zostało nam jedynie odliczać do zawodów i szlifować przejazd do końca. 
Zjechałam na środek ujeżdżalni, zeskoczyłam z siodła, podciągnęłam strzemiona oraz poluzowałam popręg. 
Ruszyłam z siwą w stronę stajni.

...

Nałożyłam Aishy na głowe kantar, powoli odpinałam każdy z pasków kruczoczarnego ogłowia, wyjęłam z pyska wędzidło i odwiesiłam całą tranzelkę na koniowiąz. 
Odpięłam popręg oraz napierśnik, zsunęłam całe siodło z grzbietu Siwej klaczy. 
Wzięłam ogłowie oraz siodło na ręce i podążyłam do siodlarni.
Wiele siodeł wisiało na wieszakach, od czarnych po jasnobrązowe, od skokowych do ujeżdżeniowych.
Odłożyłam sprzęt klaczy na odpowiednie miejsca i opuściłam pomieszczenie. 

...

Następnie wzięłam wiadro z wodą, wąż ogrodowy leżący zaraz obok wejścia do stajni, gąbkę oraz szampon. 
Nalałam wodę do wiadra, mieszając ją z szamponem. Uwielbiałam jego zapach, przypominał mi jakieś kwiaty ale za nic nie potrafię skojarzyć jakie.. Nie znam się na takich rzeczach, lecz jest cudowny! 
Zmoczyłam klacz wodą z węża, później zaczęłam mydlenie. 
Mam wrażenie, że umycie to jedyny sposób na zmycie żółtych plam po tarzanku w błocie.
Po namydleniu i wyszorowaniu sierści Aishy chwyciłam szlauch, odkręciłam wodę i zaczęłam spłukiwać wodę z Siwki. 
Zdecydowałam, że chwilę z nią pospaceruję zanim odprowadzę ją do boksu. Chwyciłam za uwiąz, który zawiązany był na bezpieczny węzeł, więc błyskawicznie się rozwiązał. 

...

Wyszłyśmy poza bramę stajni, mijałyśmy padoki dla koni, na których stajenni emeryci spędzali swoje ostanie lata. 
Minęłyśmy również farmę rodziny Sunfield, otuloną polami przepięknych, żółtych słoneczników oraz wysokimi drzewami brzozy. 
Po drodze wstąpiłam również na małą wysepkę niedaleko stajni, mieszkała tam przemiła starsza pani Dorith. Całą wyspę okalały przeróżne kwiaty, rośliny oraz drzewa.  
Gdy byłam młodsza, często spędzałam u niej czas, ponieważ dysponowała wieloma kucykami, na których miałam swoje pierwsze treningi. 

Zauważyłam, że zaczyna się ściemniać, więc zdecydowałam się na powrót do stajni wraz z Aishą. 

Po wejściu do stajni odstawiłam klacz do boksu, zdjęłam kantar, wsypałam nocną dawkę paszy oraz suplementów i opuściłam budynek. 
Przez cały wieczór przeżywałam nasz trening. 
Późnym wieczorem wybrałam się do wykafelkowanej łazienki zażyć kąpieli. 
Po wyjściu spod prysznica ubrałam moją ulubioną, szarą, wyciągniętą koszulkę z NIKE i krótkie spodenki do spania. Chwyciłam z półki książkę, podłączyłam słuchawki do telefonu i pogrążyłam się w lekturze.

*****

Koniec na dziś! Pisałam to jakieś 2 godziny, jak nie więcej. Mam nadzieje, że się spodoba. :) 
Nie zapomnij zostawić komentarza z oceną! :D 

Komentarze

  1. PODOBA PODOBA
    Ma być druga część ok
    ok
    ok
    ok
    ^tu wpisz subiektywną i mądrą ocenę^
    ŚWIETNE

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Opowiadanie samo w sobie nie jest złe, jednak nie jest to mój klimat, dlatego mogę go po prostu nie odczuwać.
    Jeśli chodzi o wygląd - jest za dużo przerywników, albo przynajmniej ja lubię szczegółowe opowiadania, a do tego jeśli piszesz takie formy wypowiedzi to nigdy ich nie środkuj, bo to po prostu nieestetyczne.
    Zauważyłam też, że ładniej byłoby gdybyś wyśrodkowała nagłówek:
    .header-inner .widget div, .header-inner img {
    margin-left:auto;
    margin-right:auto;
    }

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie podoba się taka forma, więc raczej przy tym zostanę. W końcu nie każdemu musi się podobać ;)

      Usuń
    2. To racja, ja tylko podpowiadam :D

      Usuń
  4. Generalnie masz dobry warsztat pisarski, zwłaszcza dobór niebanalnych słów i próba opisania rzeczywistości, w taki sposób że człowiek stara się tam przenieść. Pierwszy raz zajrzałam na Twojego bloga, a tu taka heca ; )
    Pojawiło się kilka błędów, ale są one szczątkowe. Opowiadanie sam w sobie mi się podoba i czekam na rozwinięcie historii : ) Co prawda wydłużyłabym trochę akcję, by przeskoki nie wyglądały jak "stop-klatka-cięcie-stop-klatka-akcja", ale być może masz po prostu taki styl?
    Zapraszam do siebie, też w wolnych chwilach coś skrobię. W zasadzie blog przypomina coś w rodzaju dziennego pamiętnika przygód jorvikowskich
    http://jaquelin-snowlake.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Plakietki :)

Flameflash

Challenge: Trudne początki.